Długo oczekiwana płyta Brodki w końcu ujrzała światło dzienne. Jednak wbrew wszelkiem zapewnieniom, nie jest to muzyczna rewolucja, jakiej spodziewali się słuchacze po tak długiej przerwie w karierze artystki.
Zawsze cieszę się, kiedy jakiemuś młodemu artyście uda się po jakimś czasie powrócić na scenę, bo w przypadku polskiej sceny muzycznej to jednak nie lada wyczyn. Szczególnie kiedy nie ma się do końca ugrutnowanej pozycji w tym biznesie i chce się grać to, co się żywnie podoba. Brodka powraca z nową płytą, a Polacy przyjmują ją z dużym entuzjazmem. Mało tego - nowy krążek Brodki określa się wręcz jakimś małym przełomem w polskiej muzyce rozrywkowej. Więc nie ma się co oszukiwać, że po przeczytaniu takich wypowiedzi szybko sięgnęłam po nowe dzieło zwyciężczyni polskiej edycji Idola.
I niestety, tak samo szybko się na nim zawiodłam. Po pierwsze, o żadnym przełomie mówić tu nie możemy, bo to co teraz zrobiła Brodka, wcześniej zrobiły chociażby Gaba Kulka czy Maria Peszek. Choć muzyka tych pań to trzy zupełnie inne światy, łączy je chęć do eksperymentowania z muzyką, swoim wokalem i wizrunkiem. Brodka zaszalała, przede wszystkim pod względem tekstów oraz wokalu. Na tym polu możemy posłuchać czegoś, czego piosenkarka nie miała okazji pokazać nam wcześniej. W kwestii muzycznej - Brodka spełnia się jako rodowita góralka i nie boi się sięgać po folklorystyczne dźwięki. Jednak te szaleństwa to tylko kilka ulotnych chwil na ''Grandzie'', bo reszta to powielanie utartych schematów. Chcieliśmy ambitniejszy pop - no to go mamy. Szkoda, że tylko na tym możnaby zakończyć to, co mam do powiedzenia o nowej płycie Moniki, bo w potencjał tej dziewczyny nie śmiem wątpić.
Monika wciąż rozwija się wokalnie, ale przede wszystkim muzycznie - z płyty na płytę zaprasza do współpracy coraz to lepszych producentów i muzyków. Tym razem udało jej się pracować nad nowym materiałem razem z Bartkiem Dziedzicem, który czuwał nad produkcją ''Grandy''. Nad tekstami poza samą Monika czuwał między innymi Radek Łukasiewicz z Pustek, co uderza nas na samym początku. Tekstowa rewolucja na pewno odświeżyła szczenięcy wizerunek Brodki, a przede wszystkim wniosła smaczek do twórczości artystki. Tego samego jednak nie można powiedzieć o muzyce, bo choć na siłę próbuje się dopisać wiele ideologii do ostatnich kompozycji Brodki, i tak pozostają to jedynie mdławe popowe kawałki, może bardziej ambitne stylistycznie niż to co robi Doda, ale to jednak pop. Producenci zaszaleli przy kilku utworach takich jak ''Hejnał'', ale resztę pozostawili na pastwę losu. Choć energia z tej płyty może udzielić się każdemu słuchaczowi i zapewne nie tylko ''W pięciu smakach'' stanie się radiowym przebojem, nie ma na ''Grandzie'' kompozycji, która wbija się w pamięć i nie chce wyjść.
Ciąglę czuję niedosyt, bo wydaje mi się, że Monika zaszalała, ale nadal pod czyjąś kontrolą. Pod względem stylistycznym pop wciąż kłóci mi się jakoś z folkiem, mimo, że takich i to dość ciekawych eksperymentów, nie bała się np. Florence and The Machin. Monika pokazała jednak, że tym kraju da się zrobić coś poza plastikowym popem i do tego dobrze to sprzedawać. Następnym razem liczę na totalne szaleństwo.
Artykuł ukazał się także na Wiadomościach24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz