poniedziałek, 23 maja 2011

Nadchodzi ''Born This Way'' Lady Gagi. Recenzja płyty


Z nową płytą Gagi jest jak ze świetnie reklamowanym filmem - falanga pochwał, miliony dolarów zainwestowanych w promocje. A kiedy nadchodzi premiera i widzimy ową wspaniałość na własne oczy ma się ochotę zapytać - o co kaman?


I choć ta ironia, jaką posłużyłam się we wstępie, nie wyraża mojej oceny najnowszego dzieła Lady Gagi ''Born This Way'', jest ona niestety bliska rzeczywistości. Bo choć chciałabym zacząć od walorów artystycznych samego krążka, to siłą rzeczy, jako baczny obserwator zawrotnej kariery tej artystki - nie mogę.

Gaga zapowiadała swoją drugą płytę (bo słynne ''The Fame Monster'' to nie longplay, ale EP-ka) jako album dekady i nowe objawienie w popie. Już tu warto zwrócić uwagę, że ''Born This Way'' odchodzi na zawsze od cukierkowych hitów na miarę ''Poker Face'' czy ''Just Dance''. I to się pani Stefani (bo tak naprawdę nazywa się Gaga, ale sama nie lubi jak się do niej zwraca po imieniu i nazwisku) chwali.

Teksty tej 25-letniej Amerykanki o włoskich korzeniach zaczynają w końcu nabierać sensu, ale w natłoku skandali i dźwięków, jakie Gaga serwuje nam na nowej płycie, mało kto wie, o czym ona śpiewa. A szkoda, bo Gaga ma coś do powiedzenia. Jej zażarta walka na rzecz osób homoseksualnych, biseksualnych i transpłciowych wyraźnie odbija się na muzyce artystki, a szczególnie ''hymnie'', jaki wokalistka podarowała środowiskom LGBT - ''Born This Way''. Piosenka zrobiła zawrotną karierę i w zaledwie kilka dni singiel rozszedł się w milionowym nakładzie.

Kolejny, równie kontrowersyjny utwór promujący płytę ''Judas'', nie odniósł już podobnego sukcesu, ale przez Małe Potwory (tak swoich fanów nazywa Gaga przyp. red.) został przyjęty niezwykle pozytywnie. To właśnie z nich (fanów artystki) media lubią robić sobie chłopców do bicia, tłumacząc, że Gaga i tak odniesie sukces, bo jej wielbiciele kupią wszystko, co sygnowane "Lady Gaga". Może to i prawda, szkoda tylko, że sami nie dostrzegają częstotliwości, z jaką wszystkie tytuły o Gadze piszą, przyczyniając się tym samym do niebywałego sukcesu gwiazdy.


iększość zagranicznych recenzentów pozytywnie przyjęła ''Born This Way'', choć są i tacy, którzy nie kryją rozczarowania. Gaga przestała nagrywać potencjalne hity na miarę ''Poker Face'' czy ''Bad Romance'', a na jej najnowszej płycie na próżno szukać takich przebojów. Nie oznacza to jednak, że na ''Born This Way'' nie znajdziemy dobrych kawałków, których o dziwo jest na albumie od groma. Oszlifowane do perfekcji przez Fernando Garibay i RedOne'a utwory potrafią wryć w fotel, tak jak piosenki z ''The Famer Monster'' czy ''The Fame''.

Muzyczne eksperymenty, jakich po raz pierwszy podejmuje się Gaga na ''Born This Way'', rzucają z kolei zupełnie nowe światło na artystkę. Można pokusić się o stwierdzenie, że pokazują nawet jej ciekawszą, bardziej artystyczną stronę, którą słychać choćby w nieco dziwacznym ale genialnym ''Bloody Mary'' czy zupełnie nie pasującym do stylu artystki ''Americano'', które ma szanse stać się wielkim wakacyjnym hitem.


Gaga wciąż serwuje nam duże dawki electro-popu i dance, ale nie są to te same słodkie kawałki, jakie mogliśmy usłyszeć niegdyś na ''The Fame''. ''Heavy Metal Lover'' podszyte jest ciężkim, metalowym wręcz brzmieniem rodem z utworów Marilyna Mansona, a mocno rockandrollowe ''You and I'' zaszczyca gitara samego Briana Maya z Queen. Choć w wykonaniu Lady Gagi wszystko przybiera rolę swoistego pastiszu, nie ma co ukrywać, iż są to eksperymenty ciekawe i godne uwagi. A jeżeli ktoś wciąż ma ochotę na typowo popowe przeboje, niech szuka wśród ogromu artystów, jakich ma do zaproponowania muzyczna scena rozrywkowa. A Gaga niech podąża swoją drogą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz