czwartek, 12 kwietnia 2012
Ponowne narodziny Madonny: recenzja płyty "MDNA''
Co złego można napisać o albumie, który w przeciągu zaledwie trzech tygodni pobił wszelkie rekordy sprzedaży i zawładnął parkietami na całym świecie? Okazuje się, że wiele zważając na liczbę mało przychylnych nowej płycie Madonny recenzji jakie ukazały się po debiucie "MDNA". Krytycy zagraniczni trzymają się do albumu z dystansem, polscy nie zostawiają na krążku suchej nitki (czy tylko ja zauważam tendencję do krytykowania przez polskie media tego co przez resztę świata jest
ocenianie raczej pozytywnie?). Nie mam zamiaru powielać schematów "ekstremalnie fundamentalistycznych krytyków" i skupić się raczej na licznych walorach 12. wydawnictwa proponowanego przez Królowe Pop.
Nie znaczy to jednak, że jest to album bez skazy, może nawet liczne jego rysy sprawiają, że Madonna staje się dla nas z niedostępnej i zimnej damy, panią z sąsiedztwa, która pragnie sprawdzić przy czym dziś bujają się na dyskotekach młodzi. W tym celu piosenkarka zaprasza do współpracy znanych i cenionych producentów imprezowych bitów takich jak Benny Benassi czy Martin Solveig. Owoce ich pracy są doskonałym podsumowaniem tego co dzieje się dziś we współczesnej muzyce rozrywkowej:
"MDNA" to album podszyty grubą warstwą elektronicznych bitów, syntezatorów i dance'owych melodii. Madonna, która zazwyczaj wskazywała innym drogę jaką ma podążać pop, zdjęła królewskie szaty i sama "służalczo" wydała album niewiele różniący się od płyt Rihanny czy Lady Gagi. Nikt jednak nie powiedział, że jest to ujma dla Amerykanki o włoskich korzeniach.
Madonna to najbardziej elastyczna piosenkarka naszych czasów, która w każdej kolejnej odsłonie daje się poznać od najlepszej strony i sprawia wrażenie jakby właśnie to wcielenie było jej prawdziwą skórą. "MDNA" jednak to nie tylko czysta rozrywka, teksty piosenek to swojego rodzaju opowieść ostatnich lat życia gwiazdy. A te obfitowały w wiele ważnych dla Madonny wydarzeń: rozstanie z mężem, nowi partnerzy i medialny szum wokół każdego nowego związku piosenkarki. Trudno więc wersy z "I F**ked up" czy "I`m a Sinner" uznać za przypadki. Myślę jednak, że mało kogo poza fanami "Starej" (tak pieszczotliwe fani Madonny nazywają swoją idolkę) zainteresuje co ma do powiedzenia w swoich tekstach wokalistka. Najistotniejsze są przecież skoczne i zaraźliwe bity przy których można się wyszaleć. A jest przy czym - żywiołowe "I`m Addicted" czy duszne i mocne "Gang Bang" to tylko niektóre z tych ciekawszych propozycji Maddie.
Madonna swoim dwunastym krążkiem nie tylko zaspokoiła rządzę fanów po dość nieudanym "Hard Candy" , ale zapewne znalazła rzesze nowych fanów spragnionych dobrego popu . Kilka utworów z albumu spokojnie ma szansę stać się przebojami, które trudno będzie przestać nucić. Nie zaryzykuję określenia "ponadczasowymi", bo jest to cecha którą oceni jedynie czas i słuchacze. Niemniej chcąc się naprawdę dobrze bawić warto zaopatrzyć się w "MDNA" i włożyć je pomiędzy "Born This Way" Lady Gagi oraz "Loud" Rihanny, wsadzając jednocześnie między bajki historie o artystycznej konkurencji tych pań, bo dla każdej z nich znajdzie się miejsce, o ile wciąż będą tworzyć dobry pop.
8/10
Etykiety:
blog muzyczny,
dance,
Madonna,
MDNA,
muzyka,
płyta,
pop,
recenzent,
recenzja płyty,
Zagwozdka
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz